1. Rewia mody na cmentarzu
W mojej miejscowości, a raczej niewielkiej mieścinie, w
Niedzielę Wielkanocną istnieje dosyć ciekawy zwyczaj, bo nie jest celebrowany
we wszystkich parafiach. Otóż wszyscy parafianie, z wyjątkiem tych złych i
opętanych przez Szatana, koniecznie udają się na cmentarz. Zazwyczaj na godzinę
trzynastą, czasami trzynastą trzydzieści. Generalnie cały sens eventu polega na
tym, by postać chwilę nad grobem i udać, że się słyszy, co tam ksiądz prałat
akurat mówi na drugim końcu cmentarza. Nie daj Boże Wszechmogący w Trójcy
Jedyny, żebyś nie poszedł, bo babcia od razu Cię zgani, że przecież wszyscy są
na cmentarzu. Nieważne, że masz ochotę przyjść później, gdy już cała gawiedź
rozwrzeszczanych księży i ministrantów latających za nimi z głośnikami się
rozejdzie. Musisz być teraz, na trzynastą, bo co powie Zośka? Wszystkie dzieci
Zośki na cmentarzu w równym rządku modlą się. A spróbuj ubrać dżinsy, zwykłą
kurtkę i trampki, a babcia zacznie czynić nad Tobą znaki krzyża, byś się poszła
przebrać w płaszczyk i sukieneczkę. Po powrocie z cmentarza plan przewiduje
imprezę rodzinną, smutną koleżankę stypy, bo przecież też po wizycie na
cmentarzu. Omawiane są dokładnie wszystkie szwy spódnicy Kryśki Nowakowej.
Prowadzona jest debata, czy Franka przypadkiem nie była ze swoim nowym gachem,
z którym na pewno sypia, bo ona to taka puszczalska. Punktem programu jest
jednak omawianie wianków i zniczy. Święta Wielkanocne zazwyczaj rozpoczynamy
wizytą w sklepie i zakupieniem kilku zgrzewek, podkreślam słowo zgrzewek,
zniczy. Nie, żeby to była symbolika, a skąd, przecież musimy mieć dużo zniczy,
bo nasz nagrobek jest tuż pod kaplicą. „Wszyscy ludzie będą patrzeć, gdy będą
szli do komunii!”. Temat kończy się stwierdzeniem, że ciotka Bronisława mogła
przynieść dwa wianki lub jakiś większy, bo przecież musi dużo zarabiać jako
farmaceutka.
Rada: iść na cmentarz wieczorem lub następnego dnia, lub w ogóle
nie iść. Ciśnienie powinno pozostać w normie.
2. Liżemy podłogę, czyli jak zachwycić gości połyskiem
każdej klamki
Tradycyjnie przed świętami zaliczamy wszystkie gleby, to
znaczy się podłogi, by je wypastować, umyć, pozamiatać. Co kto lubi. Za kanapą,
w kanapie, na kanapie, nad kanapą, przed kanapą. Firanki zdejmujemy,
krochmalimy, pierzemy, wieszamy do wyschnięcia, prasujemy, zawieszamy.
Wszystkie dywany ściągamy, trzepiemy, pierzemy. Ścieramy kurze z żarówki w
lampie. Przecież nasi goście będą jeść na pewno z podłogi, a przecież firanki
muszą być w oknach czyste. Szkoda, że potrzeba do tego okazji.
Rada: umieścić
gości w kuchni, by nie sprzątać reszty domu.
3. Dwanaście potraw wielkanocnych
Polacy są narodem gościnnym, ale miłującym krytycyzmem nie będę
się wykazywać. Jeśli robimy coś, to zawsze z pompą, co wcale nie jest plusem.
Załóżmy, że przyjeżdża wujostwo z parą kuzynów. Czyli po kolei: obiad (dwa
rodzaje mięs: dewolaj i schabowszczak), ziemniaki lub frytki, trzy, cztery
surówki, zupa. Na deser lody, co najmniej trzy ciasta (zawsze te niedobre:
makowiec, sernik i ciastko z grysikiem), kawa, herbata, soki, pepsi, kompot. Na przekąskę wędlina (kabanos, szynka), dwa rodzaje sałatek z warzywami, galaretki
z kurzych nóżek. Czwórka gości odjeżdża i jedzenie idzie na śmietnik, bo nawet
połowy nie zdążymy zjeść, nim się zepsuje. Ale trzeba pokazać, że stać nas na
wyrzucanie.
Rada: zamówić pizzę z podwójnym serem; w dzisiejszych czasach
wszyscy będą szczęśliwi.
4. Rozmowy przy stole, czyli jak wybrnąć z sytuacji, z
której nie da się wybrnąć
Po obgadaniu wszystkich sąsiadów ze szczegółami godnymi
materaca każdego z nich, przechodzimy do tematów ważniejszych, czyli
dotyczących każdego członka rodziny. Najpierw ciotka wyciąga z Ciebie, czy w
końcu masz kogoś, czy tak jak stara Maryśka chcesz być sama (z której,
naturalnie, wszyscy się śmieją, bo chodzi w spodniach i dlatego nie znalazła
jeszcze męża). Potem spotyka się wujek X, chory na cośbardzopoważnego oraz
wujek Y, który jest lekarzem. Oczywiście wujek X próbuje wykorzystać okazję i
załatwić sobie wizytę/zabieg/przeszczep mózgu za darmochę. Jeśli wujek Y jest
porządny, to odmówi. Wtedy następuje tak znamienne dla dramatów filmowych
„Józefo, wychodzimy” i wiemy, że przez najbliższe czternaście lat wujkowie się
nie spotkają (chyba, że któryś wcześniej umrze). Zostaje jeszcze babcia, którą
wszystko boli, wszyscy muszą wiedzieć, że nie może kupy zrobić, wszyscy znają
jej pomiary ciśnieniowe. Klasyczny przykład rozmów, które cofają człowieka w
rozwoju.
Rada: nie ma rady – jeśli jesteś typem buntownika, możesz w ramach
buntu świątecznego zniknąć z domu na czas wizyty. Serdecznie polecam.
5. Rekolekcje, czyli zamiast matematyki i dwóch polskich
wizyta kółka ewangelickiego
Tegoroczne rekolekcje zaliczyłabym do udanych ze względu na
fakt, że minęła mi matematyka i dwa języki polskie. Lubię te przedmioty, ale to miła
odmiana, gdy można posiedzieć i posłuchać innych ludzi. Przyjeżdża grupka ewangelizacyjna i
opowiada historie jak z bajki (cudowne nawrócenie i stanięcie na nogi za sprawą boskiej różdżki), by potem zaprzeczyć sobie i w innej szkole
troszeczkę pozmieniać fakty, przykładowo imię córki. Oj tam, oj tam, przecież każdemu mylą się czasami imiona jednej jedynej córki. "Człowiekiem jestem; nic co ludzkie nie jest mi obce"*, o! Rekolekcje były w porządku, bo odbywały się w
czasie zajęć szkolnych, ale szczerze współczuję tym śmiałkom, którzy
przekroczyli próg kościoła. Wszechogarniający chłód, ksiądz z mikrofonem na
środku, za pazuchą figurka Matki Boskiej jako nagroda dla
jakiegoś biedaka. I zaczynamy: ktoś z tyłu rozwiązuje zadanie z Angola, ktoś z
przodu gra w Snake III na telefonie. Generalnie nikt nie słucha.
Rada: zabrać
ze sobą dobry sprzęt w stylu MP4 lub nie iść w ogóle.
6. Szaleni księża czy może rodzice?
Wielki Piątek. Dzień, kiedy całujemy krzyż na znak nikt nie wie jaki, gdy pytam o to domowników. Na
trzytysięczną populację jest jeden kościół, sporych gabarytów, ale mimo
wszystko tylko jeden plus jeden krzyż do dyspozycji. Wprawdzie miejsce
złożenia pocałunku jest na bieżąco czyszczone chusteczką higieniczną, ale sama
wizja czegoś takiego mnie odstrasza. Mam iść przez całą długość kościoła po to,
by uklęknąć i pocałować marmur? Poza tym zawsze mam dylemat, czy pierwsze
klęknąć, czy pocałować, czy wrzucić do koszałki pieniążka. Dla mnie to pikuś,
bo jestem duża, ale nie zrozumiem nigdy tych rodziców. Przyprowadzają małe
dzieci, które zasypiają na rękach. Jest im zimno, bo w naszym kościele zawsze
jest zimno. Stoją z rodzicami, bo nie ma tyle ławek, by usiedli wszyscy. Bite
trzy godziny, w porywach czasami do czterech, biedaki próbują wytrzymać.
Rada:
nie ciągnij nigdy dziecka na takie imprezy jak Wielki Piątek, bo może być
chore lub nabawić się opryszczki (to już dotyczy wszystkich).
7. Wolny dzień, ale po co i komu?
Katolicy bardzo często wyciągają przeciwko nam, ateistom,
argument, który uważają za racjonalny: „dlaczego macie wolne, a nie idziecie do
pracy, skoro nie obchodzicie Wielkanocy?”. Bingo. Dlaczego nie idziemy do
pracy? Dlaczego religia w tak dużym stopniu wmieszała się w sprawy dni wolnych
ustawowo? Rozumiem, że trzeciego maja, że w listopadzie, ale dlaczego mam mieć
wolne w Wielkanoc? Wolałabym być w szkole, bo odpoczywam we ferie i wakacje.
Niepotrzebne mi są przerwy świąteczne, kiedy mam więcej do zrobienia w tym czasie niż
zwykle, w roboczym tygodniu. Wolałabym iść do szkoły, bo pogadać z koleżankami, a muszę siedzieć w domu i ulegać chorej, świONtecznej atmosferze. „Polska to kraj absurdu” – tak brzmi tytuł w jednej z francuskich gazet
o Polakach. Artykuł porusza właśnie zagadnienie wolnych dni od pracy w święta bynajmniej nie świeckie, co przeczy
wszelakim prawom fizyki.
Rada: pomaluj babci mieszkanie lub przeczytaj lekturę
do szkoły.
8. Śmigus-Dyngus, czyli krótka rozprawka o wylewanych kubłach wody z
trzeciego piętra
Zdarzyło mi
się. Szłam ulicą, gdy nagle chlusnęło na mnie wiadro wody. Oczywiście zaczęłam
drzeć japę wniebogłosy, a chuligan i tak uniknął kary. Co roku w wiadomościach
słyszę o interwencji policji. Sama bałabym się iść ulicą w Lany Poniedziałek, bo zawsze znajdzie
się ktoś, to weźmie Cię z kolegą i wrzuci do potoku, a takie rzeczy są na
porządku dziennym. Piękny zwyczaj, czyż nie?
Nie.
Po co go
więc kultywować? Co ma wspólnego Śmingus-dyngus ze zmartwychwstaniem Jezusa? O
tym w kolejnym odcinku.
Rada: nie
wychodź z domu. Po prostu.
9. Easter
Bunny czy Jesus Christ?
Naród to z
definicji grupa ludzi, których łączy język, terytorium, kultura, tradycja…
Jednakże czy my mamy tak właściwie tradycję? Na przełomie października i
listopada co roku media przedstawiają tę samą nagonkę. Większość Polaków z
pewnością obchodzi Wszystkich Świętych, a z cmentarza pękającego w szwach pod
naporem masy ludzi wracają do domu, gdzie z okien straszy dynia. Czasami na
obiad przygotowują pieczonego indyka, bo „Amerykany tak robią w święta”,
zapominając, że oni obchodzą Thanksgiving Day (Dziękczynienie), a nie
Zmartwychwstanie. Śmingus-dyngus jest zlepkiem słów, które pierwotnie były
rozdzielne i stanowiły dwie różne tradycje. Zajączek Wielkanocny przykicał do
Polski z Niemiec, a obchodzi się go u nas z dziwnym namaszczeniem. Ktoś może zarzucić
mi, że każda tradycja musi mieć gdzieś swoje korzenie, ale dlaczego my robimy
sobie miks każdej możliwej, poklepujemy po główce i mówimy, że „my, Polacy,
robimy to tak”?
10. Magia
świąt, a to sprzedają na wagę?
Na każde
święta wyjeżdżam z domu. Wieczne awantury, kto do kogo przyjedzie pierwszy,
wieczne obgadywanie, wieczne pretensje. Święta to przede wszystkim spotkanie z
rodziną przy stole, bo w ciągu roku nie ma na to po prostu czasu. Tymczasem
magii świąt nie ma. Może kiedyś była, może to społeczeństwa ogarnięte
przemianami kulturowymi zawiniło, ale magię świąt wsadzam między baśnie braci
Grimm.
Notka odautorska. Zdaję sobie sprawę, że wśród stu rodzin, z których większość będzie taka, jaka jest moja, znajdzie się kilka prawdziwych, dla których święta znaczą coś więcej, a tekst wyżej ich nie dotyczy. Jestem tego świadoma, więc proszę nie zarzucać mi, że uogólniam cały naród. Dziękuję.
* Słowa Terencjusza, gdyby ktoś nie wiedział.
* Słowa Terencjusza, gdyby ktoś nie wiedział.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz