Regulamin

1. Witam serdecznie na moim blogu! Piszę pamiętnik, więc moje opinie mogą być całkiem różne od Twoich. Jeśli chcesz podyskutować, to zapraszam, ale kulturalnie.
2. Nauczyciel służy w dużym stopniu mojej osobie, ponieważ dodając wyrażenia i widząc je codziennie tutaj na blogu, uczę się.
3. A co w następnym odcinku to zapowiedź kolejnego postu, ale czasami może się zdarzyć, że zamieszczę coś innego.
4. Proszę, dbaj o interpunkcję i ortografię, a mnie śmiało poprawiaj.
5. Zapraszam do czytania!


sobota, 30 marca 2013

1. Święta Wielkanocne, czyli jak je przetrwać bez operacji przepukliny


1. Rewia mody na cmentarzu
W mojej miejscowości, a raczej niewielkiej mieścinie, w Niedzielę Wielkanocną istnieje dosyć ciekawy zwyczaj, bo nie jest celebrowany we wszystkich parafiach. Otóż wszyscy parafianie, z wyjątkiem tych złych i opętanych przez Szatana, koniecznie udają się na cmentarz. Zazwyczaj na godzinę trzynastą, czasami trzynastą trzydzieści. Generalnie cały sens eventu polega na tym, by postać chwilę nad grobem i udać, że się słyszy, co tam ksiądz prałat akurat mówi na drugim końcu cmentarza. Nie daj Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny, żebyś nie poszedł, bo babcia od razu Cię zgani, że przecież wszyscy są na cmentarzu. Nieważne, że masz ochotę przyjść później, gdy już cała gawiedź rozwrzeszczanych księży i ministrantów latających za nimi z głośnikami się rozejdzie. Musisz być teraz, na trzynastą, bo co powie Zośka? Wszystkie dzieci Zośki na cmentarzu w równym rządku modlą się. A spróbuj ubrać dżinsy, zwykłą kurtkę i trampki, a babcia zacznie czynić nad Tobą znaki krzyża, byś się poszła przebrać w płaszczyk i sukieneczkę. Po powrocie z cmentarza plan przewiduje imprezę rodzinną, smutną koleżankę stypy, bo przecież też po wizycie na cmentarzu. Omawiane są dokładnie wszystkie szwy spódnicy Kryśki Nowakowej. Prowadzona jest debata, czy Franka przypadkiem nie była ze swoim nowym gachem, z którym na pewno sypia, bo ona to taka puszczalska. Punktem programu jest jednak omawianie wianków i zniczy. Święta Wielkanocne zazwyczaj rozpoczynamy wizytą w sklepie i zakupieniem kilku zgrzewek, podkreślam słowo zgrzewek, zniczy. Nie, żeby to była symbolika, a skąd, przecież musimy mieć dużo zniczy, bo nasz nagrobek jest tuż pod kaplicą. „Wszyscy ludzie będą patrzeć, gdy będą szli do komunii!”. Temat kończy się stwierdzeniem, że ciotka Bronisława mogła przynieść dwa wianki lub jakiś większy, bo przecież musi dużo zarabiać jako farmaceutka. 
Rada: iść na cmentarz wieczorem lub następnego dnia, lub w ogóle nie iść. Ciśnienie powinno pozostać w normie.


2. Liżemy podłogę, czyli jak zachwycić gości połyskiem każdej klamki
Tradycyjnie przed świętami zaliczamy wszystkie gleby, to znaczy się podłogi, by je wypastować, umyć, pozamiatać. Co kto lubi. Za kanapą, w kanapie, na kanapie, nad kanapą, przed kanapą. Firanki zdejmujemy, krochmalimy, pierzemy, wieszamy do wyschnięcia, prasujemy, zawieszamy. Wszystkie dywany ściągamy, trzepiemy, pierzemy. Ścieramy kurze z żarówki w lampie. Przecież nasi goście będą jeść na pewno z podłogi, a przecież firanki muszą być w oknach czyste. Szkoda, że potrzeba do tego okazji. 
Rada: umieścić gości w kuchni, by nie sprzątać reszty domu.

3. Dwanaście potraw wielkanocnych
Polacy są narodem gościnnym, ale miłującym krytycyzmem nie będę się wykazywać. Jeśli robimy coś, to zawsze z pompą, co wcale nie jest plusem. Załóżmy, że przyjeżdża wujostwo z parą kuzynów. Czyli po kolei: obiad (dwa rodzaje mięs: dewolaj i schabowszczak), ziemniaki lub frytki, trzy, cztery surówki, zupa. Na deser lody, co najmniej trzy ciasta (zawsze te niedobre: makowiec, sernik i ciastko z grysikiem), kawa, herbata, soki, pepsi, kompot. Na przekąskę wędlina (kabanos, szynka), dwa rodzaje sałatek z warzywami, galaretki z kurzych nóżek. Czwórka gości odjeżdża i jedzenie idzie na śmietnik, bo nawet połowy nie zdążymy zjeść, nim się zepsuje. Ale trzeba pokazać, że stać nas na wyrzucanie. 
Rada: zamówić pizzę z podwójnym serem; w dzisiejszych czasach wszyscy będą szczęśliwi.

4. Rozmowy przy stole, czyli jak wybrnąć z sytuacji, z której nie da się wybrnąć
Po obgadaniu wszystkich sąsiadów ze szczegółami godnymi materaca każdego z nich, przechodzimy do tematów ważniejszych, czyli dotyczących każdego członka rodziny. Najpierw ciotka wyciąga z Ciebie, czy w końcu masz kogoś, czy tak jak stara Maryśka chcesz być sama (z której, naturalnie, wszyscy się śmieją, bo chodzi w spodniach i dlatego nie znalazła jeszcze męża). Potem spotyka się wujek X, chory na cośbardzopoważnego oraz wujek Y, który jest lekarzem. Oczywiście wujek X próbuje wykorzystać okazję i załatwić sobie wizytę/zabieg/przeszczep mózgu za darmochę. Jeśli wujek Y jest porządny, to odmówi. Wtedy następuje tak znamienne dla dramatów filmowych „Józefo, wychodzimy” i wiemy, że przez najbliższe czternaście lat wujkowie się nie spotkają (chyba, że któryś wcześniej umrze). Zostaje jeszcze babcia, którą wszystko boli, wszyscy muszą wiedzieć, że nie może kupy zrobić, wszyscy znają jej pomiary ciśnieniowe. Klasyczny przykład rozmów, które cofają człowieka w rozwoju. 
Rada: nie ma rady – jeśli jesteś typem buntownika, możesz w ramach buntu świątecznego zniknąć z domu na czas wizyty. Serdecznie polecam.

5. Rekolekcje, czyli zamiast matematyki i dwóch polskich wizyta kółka ewangelickiego
Tegoroczne rekolekcje zaliczyłabym do udanych ze względu na fakt, że minęła mi matematyka i dwa języki polskie. Lubię te przedmioty, ale to miła odmiana, gdy można posiedzieć i posłuchać innych ludzi. Przyjeżdża grupka ewangelizacyjna i opowiada historie jak z bajki (cudowne nawrócenie i stanięcie na nogi za sprawą boskiej różdżki), by potem zaprzeczyć sobie i w innej szkole troszeczkę pozmieniać fakty, przykładowo imię córki. Oj tam, oj tam, przecież każdemu mylą się czasami imiona jednej jedynej córki. "Człowiekiem jestem; nic co ludzkie nie jest mi obce"*, o! Rekolekcje były w porządku, bo odbywały się w czasie zajęć szkolnych, ale szczerze współczuję tym śmiałkom, którzy przekroczyli próg kościoła. Wszechogarniający chłód, ksiądz z mikrofonem na środku, za pazuchą figurka Matki Boskiej jako nagroda dla jakiegoś biedaka. I zaczynamy: ktoś z tyłu rozwiązuje zadanie z Angola, ktoś z przodu gra w Snake III na telefonie. Generalnie nikt nie słucha. 
Rada: zabrać ze sobą dobry sprzęt w stylu MP4 lub nie iść w ogóle.

6. Szaleni księża czy może rodzice?
Wielki Piątek. Dzień, kiedy całujemy krzyż na znak nikt nie wie jaki, gdy pytam o to domowników. Na trzytysięczną populację jest jeden kościół, sporych gabarytów, ale mimo wszystko tylko jeden plus jeden krzyż do dyspozycji. Wprawdzie miejsce złożenia pocałunku jest na bieżąco czyszczone chusteczką higieniczną, ale sama wizja czegoś takiego mnie odstrasza. Mam iść przez całą długość kościoła po to, by uklęknąć i pocałować marmur? Poza tym zawsze mam dylemat, czy pierwsze klęknąć, czy pocałować, czy wrzucić do koszałki pieniążka. Dla mnie to pikuś, bo jestem duża, ale nie zrozumiem nigdy tych rodziców. Przyprowadzają małe dzieci, które zasypiają na rękach. Jest im zimno, bo w naszym kościele zawsze jest zimno. Stoją z rodzicami, bo nie ma tyle ławek, by usiedli wszyscy. Bite trzy godziny, w porywach czasami do czterech, biedaki próbują wytrzymać.
 Rada: nie ciągnij nigdy dziecka na takie imprezy jak Wielki Piątek, bo może być chore lub nabawić się opryszczki (to już dotyczy wszystkich). 

7. Wolny dzień, ale po co i komu?
Katolicy bardzo często wyciągają przeciwko nam, ateistom, argument, który uważają za racjonalny: „dlaczego macie wolne, a nie idziecie do pracy, skoro nie obchodzicie Wielkanocy?”. Bingo. Dlaczego nie idziemy do pracy? Dlaczego religia w tak dużym stopniu wmieszała się w sprawy dni wolnych ustawowo? Rozumiem, że trzeciego maja, że w listopadzie, ale dlaczego mam mieć wolne w Wielkanoc? Wolałabym być w szkole, bo odpoczywam we ferie i wakacje. Niepotrzebne mi są przerwy świąteczne, kiedy mam więcej do zrobienia w tym czasie niż zwykle, w roboczym tygodniu. Wolałabym iść do szkoły, bo pogadać z koleżankami, a muszę siedzieć w domu i ulegać chorej, świONtecznej atmosferze. „Polska to kraj absurdu” – tak brzmi tytuł w jednej z francuskich gazet o Polakach. Artykuł porusza właśnie zagadnienie wolnych dni od pracy w święta bynajmniej nie świeckie, co przeczy wszelakim prawom fizyki. 
Rada: pomaluj babci mieszkanie lub przeczytaj lekturę do szkoły.

8. Śmigus-Dyngus, czyli krótka rozprawka o wylewanych kubłach wody z trzeciego piętra
Zdarzyło mi się. Szłam ulicą, gdy nagle chlusnęło na mnie wiadro wody. Oczywiście zaczęłam drzeć japę wniebogłosy, a chuligan i tak uniknął kary. Co roku w wiadomościach słyszę o interwencji policji. Sama bałabym się iść ulicą w Lany Poniedziałek, bo zawsze znajdzie się ktoś, to weźmie Cię z kolegą i wrzuci do potoku, a takie rzeczy są na porządku dziennym. Piękny zwyczaj, czyż nie?
Nie.
Po co go więc kultywować? Co ma wspólnego Śmingus-dyngus ze zmartwychwstaniem Jezusa? O tym w kolejnym odcinku.
Rada: nie wychodź z domu. Po prostu.

9. Easter Bunny czy Jesus Christ? 
Naród to z definicji grupa ludzi, których łączy język, terytorium, kultura, tradycja… Jednakże czy my mamy tak właściwie tradycję? Na przełomie października i listopada co roku media przedstawiają tę samą nagonkę. Większość Polaków z pewnością obchodzi Wszystkich Świętych, a z cmentarza pękającego w szwach pod naporem masy ludzi wracają do domu, gdzie z okien straszy dynia. Czasami na obiad przygotowują pieczonego indyka, bo „Amerykany tak robią w święta”, zapominając, że oni obchodzą Thanksgiving Day (Dziękczynienie), a nie Zmartwychwstanie. Śmingus-dyngus jest zlepkiem słów, które pierwotnie były rozdzielne i stanowiły dwie różne tradycje. Zajączek Wielkanocny przykicał do Polski z Niemiec, a obchodzi się go u nas z dziwnym namaszczeniem. Ktoś może zarzucić mi, że każda tradycja musi mieć gdzieś swoje korzenie, ale dlaczego my robimy sobie miks każdej możliwej, poklepujemy po główce i mówimy, że „my, Polacy, robimy to tak”?

10. Magia świąt, a to sprzedają na wagę?
Na każde święta wyjeżdżam z domu. Wieczne awantury, kto do kogo przyjedzie pierwszy, wieczne obgadywanie, wieczne pretensje. Święta to przede wszystkim spotkanie z rodziną przy stole, bo w ciągu roku nie ma na to po prostu czasu. Tymczasem magii świąt nie ma. Może kiedyś była, może to społeczeństwa ogarnięte przemianami kulturowymi zawiniło, ale magię świąt wsadzam między baśnie braci Grimm. 

Notka odautorska. Zdaję sobie sprawę, że wśród stu rodzin, z których większość będzie taka, jaka jest moja, znajdzie się kilka prawdziwych, dla których święta znaczą coś więcej, a tekst wyżej ich nie dotyczy. Jestem tego świadoma, więc proszę nie zarzucać mi, że uogólniam cały naród. Dziękuję.

* Słowa Terencjusza, gdyby ktoś nie wiedział.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz