Regulamin

1. Witam serdecznie na moim blogu! Piszę pamiętnik, więc moje opinie mogą być całkiem różne od Twoich. Jeśli chcesz podyskutować, to zapraszam, ale kulturalnie.
2. Nauczyciel służy w dużym stopniu mojej osobie, ponieważ dodając wyrażenia i widząc je codziennie tutaj na blogu, uczę się.
3. A co w następnym odcinku to zapowiedź kolejnego postu, ale czasami może się zdarzyć, że zamieszczę coś innego.
4. Proszę, dbaj o interpunkcję i ortografię, a mnie śmiało poprawiaj.
5. Zapraszam do czytania!


sobota, 14 grudnia 2013

17. Bez tytułu

Dzisiaj post bez tytułu, bo jakoś ciężko mi nadać tytuł temu, co muszę przeżyć. Zmarła córka siostry mojej babcia. Inaczej: moja babcia ma siostrę i jej córka nie żyje. Osierociła dziewięcioro dzieci. Kobiety w życiu na oczy nie widziałam, ale swoich "kuzynów" znam dosyć dobrze. Z kilkoma utrzymuję kontakt na bieżąco, paru chodzi ze mną do jednej szkoły. I jak tu nie iść na pogrzeb, pomimo że jestem osoba niewierzącą? Zjedliby mnie w domu, ale to nie o to chodzi. Źle bym się czuła, spotykając moich kuzynów gdzieś w ciągu roku i rozmawiając z nimi z myślą, że wiedzą, że mnie nie było. Więc iść muszę, czy tego chcę, czy nie chcę, a NIE CHCĘ.
Przeraża mnie to. Dla większości ludzi to normalne: wystawienie ciała, modlitwy, pogrzeb. Dla mnie to chore. Mantry powtarzane nad zmarłym ciałem... Boję się tego. Kościół katolicki to dla mnie sekta i boję się jej obrzędów, bo mnie przerażają. Zaraz będę musiała wstać i się ubrać i iść na modlitwy. Wejdę, a na stole w salonie będzie leżała trumna a w niej martwy człowiek, na którego będą wszyscy patrzeć. Włączając w to jej najmniejsze dzieci, które mają niewiele ponad dwa lata. Dziecko pamięta wtedy matkę jako nieruchomą kobietę w skrzynce, nad którą unosi się już fetor, bo to już dwa dni jak zmarła. Ja wiem, że pożegnanie z ukochaną matką, żoną, córką. Ja wszystko rozumiem. Ale nie rozumiem tego chorego systemu. Wystawienie zwłok na widok publiczny, modlitwy dwa dni z rzędu, zamiast pochowania w dzień śmierci. Mało tego: wędrówka z trumną przed ulice do kościoła, msza pogrzebowa i kolejna wędrówka na cmentarz, gdzie robi się wielkie widowisko. Po pierwsze większość ludzi podchodzi by pocałować krzyż umieszczony na trumnie. W otoczeniu tylu ludzi... płacz, traumatyczne chwytanie się trumny i ściskanie jej, upadanie na kolana... Tylu ludzi patrzy na cierpienie drugiego człowieka. Pogrzeb winien być tradycją rodzinną. A nie wydarzeniem publicznym. Potem następuje włożenie trumny do grobu co mnie przeraża samo w sobie. To komiczne, że każdy tylko się wygina, by zobaczyć wdowca, dzieci, jak ta trumna jest wkładana do zimnej ziemi... To dla mnie niepojęte, jak można narażać dzieci na tak traumatyczny widok. Sam pomysł zakopywania ludzi jest wstrętny i haniebny. Ciało powinno zostać spalone, a prochy umieszczone ewentualni w kryptach cmentarnych. Ale mieć tę świadomość, że Twoją matkę pożerają robaki? Nigdy w życiu bym się nie zgodziła na coś takiego. Nigdy.
I teraz muszę tam iść. Powstrzymywać odruch wymiotny i znieść te kilak godzin męki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz