Regulamin

1. Witam serdecznie na moim blogu! Piszę pamiętnik, więc moje opinie mogą być całkiem różne od Twoich. Jeśli chcesz podyskutować, to zapraszam, ale kulturalnie.
2. Nauczyciel służy w dużym stopniu mojej osobie, ponieważ dodając wyrażenia i widząc je codziennie tutaj na blogu, uczę się.
3. A co w następnym odcinku to zapowiedź kolejnego postu, ale czasami może się zdarzyć, że zamieszczę coś innego.
4. Proszę, dbaj o interpunkcję i ortografię, a mnie śmiało poprawiaj.
5. Zapraszam do czytania!


sobota, 13 kwietnia 2013

4. Dlaczego bardziej opłaca się być jędzą niż obrońcą wszystkich uciśnionych?

 Mawia się, że dobry uczeń jest w swojej klasie jak Bóg. Wszyscy mają go, mówiąc wprost w dupie, do czasu, gdy czegoś nie potrzeba. Może to być zadanie, pomoc z jakiegoś szczególnego przedmiotu, pożyczenie wątroby na imprezkę. Wtedy to zlatuje się czasami całe stado sępów, krążą nad tobą i czekają tylko na niewłaściwy ruch lub chwilę słabości. Ci „źli i niedobrzy” istnieją również poza szkolnymi ławkami w życiu codziennym.

Ostatnio zauważyłam dosyć ciekawe zjawisko w mojej klasie. Generalnie zobaczyłam podział na dziewczyny, które są lubiane i te, które też się lubi, ale nikt nie ma oporów (nikt = facet) powiedzieć im, żeby, mówiąc kolokwialnie, spier… Te lubiane są często mądre, robią zadania, a poproszone o nie mówią, że nie mają, nie dadzą, muszę natychmiast iść obliczyć deltę z wypadkowych kibla damskiego. Te mniej lubiane, pomiatane zawsze mają zadanie i chętnie dają (zadanie!), tłumaczą. Dlaczego tak jest? Ja należę oczywiście do trzeciej grupy, czyli do osób, która daje zadanie, pomaga, ale jest nielubiana przez dużo ludzi jak owca Dolly. Jednak ja nie jestem klonem, a zwykłym człowiekiem. Dzisiaj przykładowo (zanim opublikuję ten post, to pewnie minie kilka dni od tego „dzisiaj”) rozwiązałam zadanie z matematyki koleżance, która miała zaraz iść do tablicy. Generalnie ocen nie dostajemy, ale pani bardzo napina struny głosowe, gdy ktoś czegoś nie umie. Dałam jej książkę, zrobiłam zadanie, rysunek do zadania i poszła zadowolona, a ja nawet dziękuję nie usłyszałam. Cały jeden rok szkolny pracowałam na tak zwaną „pozycję w grupie”, by być lubianą. Dawałam więc regularnie odpisywać zadania, zostawałam często po lekcjach, szłam za kogoś do tablicy na matmie, wysyłałam notatki mailem, pisałam odpowiedzi do ćwiczeń, gdy ktoś chciał. I co? Po zakończeniu roku szkolnego wszyscy się żegnali, a mnie ominęli szerokim łukiem jak bombę tykającą. Dziś już wiem, że to było głupie. Każdy powinien pracować dla siebie, a nie za wszystkich oprócz siebie. Teraz nie pomagam i jeszcze bardziej mnie nie lubią, ale już z tym żyję, bo wiem, że nie warto było. Kiedyś pożyczyłam w pierwszej klasie komuś książkę, ten ktoś szedł do tablicy. Potem znów ktoś pożyczył. Skończyło się na tym, że książki nie dostałam z powrotem. Nikt o niej nie słyszał, nie widział jej, musiałam zakupić całkiem nową. Drugą z kolei sprawą, która we mnie uderzyła, było zachowanie ludzi na półmetku klasowym. Jako jedna z wielu osób przyszłam bez osoby towarzyszącej i skończyło się na tym, że siedziałam na samym końcu stołu. Sama. Opuszczona. Chłopcy (także ci, którzy wielokrotnie przychodzili do mnie ze łzami w oczach, że muszą zaliczyć fizykę i muszę im pomóc) tańczyli ze wszystkimi koleżankami, mnie jedną omijali. Nie jestem fanką tańca, fox trota to ja mam w głowie przed chemią. Jednakże chodziło o ten gest. Wtedy przyszło opamiętanie, że zachowuję się niedorzecznie, pomagając innym.

Nie mam też nic przeciwko pomaganiu, ale gdy widzę te wszystkie akcje „Pajaczyk” i te znanych programów telewizyjnych, to mnie śmiech ogarnia. Klikanie w pajacyka ma niby pomóc w niedożywieniu? Ciekawam gdzie. Niby są sponsorzy akcji, ale jakoś nie widać efektów. Dlaczego mam klikać w pajacyka, co pomaga niedożywionym dzieciom w Warszawie, a nie w mojej miejscowości lub pierdylionie innych rozsianych po całej Polsce? Co mnie obchodzą dzieci niedożywione w Gdańsku, gdy widzę kilka takich maluchów w swojej wsi? Widzę reklamy telewizyjne, w których występują chore dzieci. Może to okrutne, ale ja im nie współczuję. Zbyt wiele sama doznałam krzywdy ludzkiej, by mieć współczucie dla swojego gatunku. Posunęłabym się do stwierdzenia, że bardziej rusza mnie rozjechany kot na drodze. To przykre, że jakaś dziewczynka urodziła się bez rąk, ale dlaczego robi się z tego problem społeczny numer jeden? Dlaczego ja mam pomagać? Od tego są rodzina, krewni, najbliżsi, znajomi. Same takie akcje, by ludzie wysyłali esemesy, które finansują budowę szpitalików dziecięcych przykładowo są śmieszne. Jadąc do wielkiego miasta, widzę, że galeria na galerii i galerią pogania, część z tego to inwestycja miasta. Dlaczego więc ja miałabym płacić KRS dla tej chorej dziewczynki? Kiedyś napisała do mnie koleżanka, podając linka na fejsbuka do strony, gdzie laska walczyła o wyjazd do Hiszpanii i zbierała lajki. Odmówiłam. Powód? Gdybym ja czegoś takiego potrzebowała, nikt by mi nie pomógł. Jestem człowiekiem posiadającym od groma własnych problemów, moim celem życiowym nie jest olanie ich na rzecz Ani bez rączek. Trudno. Nie ma rąk, ale ma za to wspaniałą rodzinę, która ją wspiera. Gdybym miała do wyboru mieć taką właśnie rodzinę a stracić coś ważnego lub część ciała, to pewnie bym się poważnie zastanowiła.

Taką oto dygresją kończę dzisiejszy post. Pewnie wielu z Was nie zgodzi się z nim, ale to moja opinia i tylko moja. Pozdrawiam wszystkich, którzy czytają, o ile tacy są i proszę o ujawnienie się w komentarzu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz