Regulamin

1. Witam serdecznie na moim blogu! Piszę pamiętnik, więc moje opinie mogą być całkiem różne od Twoich. Jeśli chcesz podyskutować, to zapraszam, ale kulturalnie.
2. Nauczyciel służy w dużym stopniu mojej osobie, ponieważ dodając wyrażenia i widząc je codziennie tutaj na blogu, uczę się.
3. A co w następnym odcinku to zapowiedź kolejnego postu, ale czasami może się zdarzyć, że zamieszczę coś innego.
4. Proszę, dbaj o interpunkcję i ortografię, a mnie śmiało poprawiaj.
5. Zapraszam do czytania!


piątek, 19 kwietnia 2013

5. Rozprawka o tym, że rodzice nie mają tak naprawdę żadnego wpływu na potomka


Nie raz i nie dwa spotkały się jakieś wredne babsztyle pod blokiem i uznały „No, ta Maryśka to tak wychowała swojego dzieciaka, że teraz chodzi i pije.” Mój post absolutnie nie ma na celu wmawianie nikomu, że rodzice nigdy i w żadnym wypadku nie mają wpływu na dziecko, ale jest tak zazwyczaj. Mylne jest twierdzenie, że dziecko pochodzące z patologii będzie alkoholikiem, a chłopiec otoczony miłością i troską będzie dobrym kandydatem na męża.
Zacznijmy od mojej koleżanki. Dziewczyna ładna i mądra, która ma poukładane w głowie. Jeśli ktoś jej proponuje fajkę, odmawia, a gdy ponawia prośbę, dostaje w łeb i to bardzo często książką. Skończyła osiemnaście lat i nadeszły imprezy osiemnastkowe. Ona nie pije, absolutnie. Jednak wiadomo jak to jest, gdy jest się otoczonym przez kolegów z klasy. Każdy polewa „po jednym” i jak tutaj odmówić? W końcu pada pijana, a ja wiozę ją swoim autem do swojego domu, by u mnie wytrzeźwiała, bo pewnie nie chciałaby, żeby rodzice widzieli ją w takim stanie. Wypadek przy pracy? A skąd, sytuacja powtarza się kilka razy w miesiącu. Dochodzę do wniosku, że koleżanka, nazwijmy ją Gertruda, względem rodziców jest poukładana i dobra, a w innym otoczeniu zmienia się. Dowodzi to temu, że zachowuje się tak jak ją wychowano pod okiem rodziców, a gdy już ich nie ma ujawnia swoje prawdziwe oblicze. Każdy z nas jest inny, rodzice mogą przekazać pewne wartości, ale bardzo często wymagają takiego samego zachowania do nas samych. To też wymusza stwierdzenie, że człowiek zmienia zachowanie w otoczeniu różnych ludzi, którzy wymagają od nas pewnej postawy. Tak samo jest w klasie. Na lekcji wszyscy per pani profesor, panie profesorze, bo tego wymaga od nas szkoła i savoir-vivre, a w gronie znajomych „siekiera” lub „wariatka od wudeżetu”. Są ludzie, którzy kulturalnie mówią nawet w gronie najlepszych przyjaciół, ale wydaje mi się to już kwestią osobistą, z którą rodzice nie mają nic wspólnego.
Moja sytuacja też nie jest lepsza. Mam w domu matkę, która pije odkąd pamiętam i na porządku dziennym wyzywa mnie od kurw podłych i suk. Mówi mi, że jestem beznadziejna. Mam ojca, którego gówno obchodzi moje życie, moja osoba. Liczy się osiem godzin pracy, kawa, gazeta i telewizor. Całe życie widzę, jak sięgają po i dają łapówki, jak chcą udowodnić, że liczą się tylko znajomości. Są homofobami, rasistami. Zawsze byłam mieszana z błotem za swoje osiągnięcia. Paradoksalnie olałam to ciepłym moczem i robiłam swoje. Nigdy nie przyszłam do domu i nie powiedziałam „mamo, wygrałam konkurs” bo pewnie i tak bym nie trafiła na moment trzeźwości. Nigdy w życiu nikt mnie nie przytulił, nie pocieszył, nie powiedział, że wszystko będzie dobrze. Słyszałam tylko, że „wreszcie mnie zostawił” i „nikt nie może ze mną wytrzymać”. Innym razem, że jestem nic nie warta i mam szczęście, że w ogóle ktokolwiek się mną zainteresował. Lata takiego wychowania w wiecznym stresie robią swoje, na dzień dzisiejszy czuję się bezwartościową szmatą z kilkoma kilogramami więcej, niż powinnam mieć. Może nie powinnam tak myśleć, jestem tego świadoma, ale taki jest mój tok myślenia. I dorosłam, osiągnęłam stan pełnoletności. Nigdy nikogo nie wyzywałam, potrafiłam pocieszyć znajomych, jestem liberałem. Nie powieliłam wzorców moich rodziców, bo tak naprawdę to było tylko kilkanaście lat w domu, a rodzice nie mieli żadnego wpływu na mnie. W kwestii wychowania oczywiście, bo psychicznie nadal pozostało wiele urazów. Wiele razy w nocy dręczą mnie różne obrazy z dzieciństwa: awantury, rękoczyny, rzucanie tym i owym, jazda po pijaku samochodem ze mną w środku. Było naprawdę wiele sytuacji, swoje przepłakałam całe dzieciństwo i po prostu żyję nadzieją, że już niedługo się wyprowadzę i zostawię tę patologię za sobą.
Paradoksalnie znam też jeszcze jedną sytuację. Są dzieci, które robią dokładnie na odwrót. Rodzice mówią „nie pij”, a on pije, mówią „nie chodź”, a on się wymyka z domu. Dowodzi to temu, że albo mamy gdzieś rodziców, albo po prostu chcemy zrobić im na złość, na przekór. Istnieje też opcja, że mamy własny instynkt samozachowawczy. Idziemy na imprezę, wbrew woli rodziców, ale nie pijemy lub pijemy mało, bo czujemy, że tak będzie odpowiednio dzisiejszego wieczoru. Kolejny przykład, który dowodzi tezie postawionej w tytule.
A odchodząc od tematu, chyba nikt nie czyta tego mojego smutnego blogaska. Evviva l'arte!

2 komentarze:

  1. To jest tak, że nasze zachowanie dostosowane jest do otoczenia. Ubieramy maski, wchodzimy w różne role społeczne, "bo tak trzeba".
    Myślę, że wielu z nas nie chce iść drogą swoich rodziców, lub o do nich podobną.
    U mnie do tak skrajnych przypadków, jak np jazda po pijaku samochodem, czy wyzywanie od suk nie dochodziło, ale były inne. Bita przez ojca, rzadko słyszałam coś miłego. Niby taki "niewinny" klaps w tyłek, ale u dziecka może zrobić dużo złego. W dodatku brakuje mi rozmów, tłumaczenia, argumentowana. Często słyszałam, że mam tak nie robić, bo nie. Zrobisz to dostaniesz po tyłku i się skończy.
    Naprawdę długo by wymieniać takie mało przyjemne sytuacje, a to nie czas i miejsce do tego.
    Chciałam tylko na zakończenie dodać, że moje poczucie własnej wartości jest równie niskie jak podwozie samochodu F1. Być może brakuje tego chwalenia, nawet na wyrost za młodu. Być może za dużo złych rzeczy usłyszałam na swój temat i teraz trudno przejść mi z tym wszystkim do porządku dziennego. Trudno wyzbyć się kompleksów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, pierwszy komciak na blogu! ;]
      Damo Pik, rozumiem Cię bardzo dobrze. Czasami rodzina nie jest w stanie pojąć, o co chodzi, a obce osoby w sieci umieją doradzić i wesprzeć. Cóż, kara cielesna to temat-rzeka, również padłam ofiarą klapsów kilka razy. Chyba właśnie ten rodzaj kary najbardziej zapadł mi w pamięć i wcale nie wydaje mi się, bym była wychowana na "lepszą dziołchę", jak to usprawiedliwiają niektóre ewenementy społeczne, wypowiadające się za stosowaniem kar cielesnych.
      Cóż, jakby to powiedział pan Komorowski, łączę się z Tobą w "bulu" i zapraszam do czytania i komentowania.
      Pozdrawiam!

      Usuń