Regulamin

1. Witam serdecznie na moim blogu! Piszę pamiętnik, więc moje opinie mogą być całkiem różne od Twoich. Jeśli chcesz podyskutować, to zapraszam, ale kulturalnie.
2. Nauczyciel służy w dużym stopniu mojej osobie, ponieważ dodając wyrażenia i widząc je codziennie tutaj na blogu, uczę się.
3. A co w następnym odcinku to zapowiedź kolejnego postu, ale czasami może się zdarzyć, że zamieszczę coś innego.
4. Proszę, dbaj o interpunkcję i ortografię, a mnie śmiało poprawiaj.
5. Zapraszam do czytania!


niedziela, 26 maja 2013

12. A zamiast wesela wyprawimy Ci prymicję, synku

Heheszki.
Dobra, bardziej durnowato nie mogłam rozpocząć tego posta. To jeszcze raz.
Czołem, czołem i pod stołem!
Piszę, bo mam w głowie klasyczny mindfuck, zwany też przez polski kwiat młodzieży pierdolcem umysłowym pospolitym. Zwariowany dzisiaj dzień mamy w mojej małej wiosce. Otóż mój wieloletni sąsiad (dziwnie to zabrzmiało), wreszcie ukończył seminarium i dzisiaj miał odprawić pierwszą mszę, czyli prymicję. Już od dawna ta plotka krążyła w moim domu i w domu sąsiadów. Wczoraj jednak oniemiałam. Wybrałam się do sklepu. Po drodze aż do kościoła na prawie wszystkich płotach jakieś wstążeczki z bibuły, gałązki krzaków, dziwne trójkąciki z wizerunkami matki boskiej. Idę dalej - bo do sklepu grubo ponad kilometr - i całe to zjawisko tylko się potęguje. Ludzie koszą fosy i trawniki, odmiatają chodnik z całego syfu. Nawet ktoś się pokusił o wykoszenie trawy po drugiej stronie drogi, po której nikt nie mieszka, a pola są bezpańskie. Ale to nic. Wchodzę do sklepu, a tam wisi tabliczka, że w dniu jutrzejszym (tj. dziś właśnie) sklep zamknięty z powodu prymicji... No pięknie!
Dzisiaj rano wstałam z jeszcze większym mindfuckiem. W zasadzie nie wstałam. Zostałam wyszarpana z łóżka przez babkę, która wyszła dwa piętra o siódmej rano, by mi kazać ubrać płot w to gówno. Kategorycznie odmówiłam. Potem nastąpiła stara jak świat przyśpiewka, że "Zoścyne dzieci w Kościele rządkiem do komunii, a ty co, bezbożnico?!". I tak dalej, i tak dalej. Summa summarum i tak nie poszłam, tylko wróciłam do łóżka. Przepraszam bardzo, ale wstaję sześć dni w tygodniu równo o szóstej rano. Mam ochotę wyspać się w niedzielę, czy to coś złego? Babcia sama ubrała, a w zasadzie narzuciła na płot te trójkąty, krzywo związała - na moje oko robota trwała trzy minuty i pięć sekund - i wydarła się ponownie, że ona praktycznie jest umierająca (jak wszystkie babki) i się zmęczyła. Około godziny dziesiątej usłyszałam przeraźliwe wycie syreny i jakieś dzikie śpiewy, które pogrzebowymi na pewno nie były. Wychodzę na balkon i co widzę? Spod domu sąsiada wyjeżdża wóz strażacki z syreną na całego, za nimi orszak ludzi. Setki ludzi. To znaczy tylko rodzina, a te setki czekały na drodze, by z orszakiem wyruszyć do kościoła. Jak mamę kocham, setki ludzi. Po jakimś czasie cały ten majdan ucichł i było cudownie. W pewnej chwili usłyszałam jednak ponownie syrenę. Dręczona złymi przeczuciami, po raz kolejny wyjrzałam za okno. Otóż musicie wiedzieć, że paręnaście metrów ode mnie jest dom weselny. Ogromny, przebogaty i bardzo drogi. Właściciel miliony włożył w to cacko. Nieważne. Ot wyjrzałam i co zobaczyłam? Na przodzie jechała straż, za nią trzy dorożki zaprzężone w dwa konie każda. W pierwszej dorożce rodzice i krewni prymicjata, w drugiej sam zainteresowany z jakimś biskupem, w trzeciej orkiestra, która nawalała na skrzypcach i innych instrumentach "po górolsku, hej!". Za nimi jedzie prawdziwy orszak aut. Wszyscy skierowali się do domu weselnego. Autom nie było końca. Stąd pomysł na tytuł tego posta. Heheszki.

Do siego!

3 komentarze:

  1. Chciałabym to zobaczyć :-)
    Pięknie, ciekawe czy ten młody ksiądz miał coś do powiedzenia w tej sprawie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Współczuję sytuacji rodzinnej, ale ten wpis mnie rozwalił, wracam do niego po raz kolejny i za każdym razem strasznie bawi mnie ta wizja. Ciężko uwierzyć, że są tacy ludzie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bubu, podobno coś takiego jest na porządku dziennym. Sama mocno się zdziwiłam :)

    OdpowiedzUsuń