Regulamin

1. Witam serdecznie na moim blogu! Piszę pamiętnik, więc moje opinie mogą być całkiem różne od Twoich. Jeśli chcesz podyskutować, to zapraszam, ale kulturalnie.
2. Nauczyciel służy w dużym stopniu mojej osobie, ponieważ dodając wyrażenia i widząc je codziennie tutaj na blogu, uczę się.
3. A co w następnym odcinku to zapowiedź kolejnego postu, ale czasami może się zdarzyć, że zamieszczę coś innego.
4. Proszę, dbaj o interpunkcję i ortografię, a mnie śmiało poprawiaj.
5. Zapraszam do czytania!


niedziela, 23 czerwca 2013

14. Córką alkoholika być

Znowu się będzie użalać nad sobą.
A będę!

Witam wszystkich serdecznie i każdego z osobna w ten piękny niedzielny poranek. Wprawdzie wali żabami jak trzeba, ale ja lubię taką pogodę. Uwielbiam. Pod warunkiem, że nie muszę z domu wychodzić. Przejdźmy do meritum.

W zasadzie, gdy tworzyłam tego bloga, moim zamiarem było pisanie o sobie i tylko o sobie. Po drodze ten koncept utonął w tej masie postów, gdy poruszałam różne-takie-ciekawe tematy. Dzisiaj postanowiłam napisać pierwszy post w całości poświęcony tylko i wyłącznie mojej skromnej osobie, a co!

Patrząc na tytuł notki, każdy z Was
(moi wyimaginowani czytelnicy),
wie, do czego dążę. Ale po kolei.

Louse urodziła się na wsi. W małym miasteczku? Zwał jak zwał. Niby mamy skrzyżowania, światła, ale pośród tych wszystkich BMW jadących po nich, zdarza się też traktor z sianem na przyczepie (albo jeszcze gorszymi rzeczami). Planowo zaczęłam chodzić, mówić. Poszłam do przedszkola. Z perspektywy czasu wiem, że to wszystko zaczęło się jakieś właśnie piętnaście lat temu, gdy zaczęłam wychodzić z domu (naturalnie odprowadzana przez rodzica) i znikać na te kilkanaście godzin. Wtedy też matka musiała zacząć pić. Ale co Louse mogła wiedzieć? Z przedszkola nie pamiętam zbyt wielu rzeczy, oprócz tego, że raz chora kucharka obrzygała klozet, a ja po spacerze poszłam do łazienki i usiadłam na tym, bo gdzieżby posprzątała po sobie. Brr. Straszna wizja, wiem. Przyszedł czas na pójście do szkoły. Pamiętam jak przez mgłę pasowanie na pierwszoklasistę i nic poza tym. Kiepską mam w ogóle pamięć, wiem. 

Nie pamiętam za dużo z okresu podstawówki. To było dawno, ja nie wiedziałam jeszcze, co się dzieje tak naprawdę w życiu i poza nim. Pamiętam pojedyncze sytuacje. Raz, bardzo dawno temu, oglądałam w sobotni ranek Flinstonów. Skoro nie sprzątałam, to musiałam być brzdącem. Doszły mnie naraz huk i krzyki. Wyskoczyłam szybko na balkon, by zobaczyć, co się, do diaska, działo. Z garażu leciały butelki po piwie wprost w tatę, który stał kilka metrów przed nim. Zbiegłam na dół, a tam mama. Rzucała butelkami w tatę, auto. Jakieś trafiły mnie, jakieś uderzyły o beton. Innym razem dostała szału i zaczęła bić drzwiami balkonowymi. Nie trzaskać. Stała i uderzała nimi, a one odskakiwały pod wpływem siły od framugi i znowu wracały napędzane rękoma mojej matki. Huk niesamowity, bo to nie były drewniane drzwiczki. Innym razem upiła się w pracy, a często to robiła kiedyś, i przyjechała do domu autem. Nie trafiła, jadąc tyłem, do drzwi garażu. Trafiła w mur. Jakieś jeszcze smaczki z okresu szkoły podstawowej? Piła niesystematycznie, wprowadzała się w stan alkoholizmu. Najpierw kilka razy w tygodniu, potem wszystkie dni robocze spędzała na piciu, potem i weekendy, święta, pogrzeby, wesela. Pamiętam, że jakoś wtedy umarła moja babcia ze strony taty. Mieszkała zaledwie w mieścinie obok, więc oczywiście byliśmy częstymi gośćmi. Matka się upiła, a my pojechaliśmy na modlitwy za zmarłego do domu rodzinnego. Po przyjechaniu oczywiście matka krzątała się w kuchni i udawała, że nas nie słyszy, a drzwi pozamykała. Jako kara, że pojechaliśmy. Tata, załamany śmiercią, w strzępkach nerwów, a ona nie chciała nas wpuścić do domu. Przesiedzieliśmy przed nim, do czasu, aż babcia nas nie zauważyła z któregoś okna i nie wpuściła. Z pogrzebu pamiętam tyle, że to było w grudniu, a matka siedziała w kościele obok mnie w swoim futrze za kilka stów i medytowała z opuszczoną głową, zalana w trupa. Tata pojechał pierwszy raz za granicę do pracy, na miesiąc. Matka szalała i triumfowała. Zachwycona, że nikt jej nie kontroluje, piła całymi dniami. Ja nie wiedziałam, co się dzieje, ale babcia wiedziała. Pamiętam, że zagroziła matce, że powie o wszystkim tacie, gdy ten przyjedzie. I stało się. Przyjechał. po miesiącu pracy wychudzony, zaniedbany, zajechany jak koń. Matka uciekła z domu. Chodziliśmy wokół posesji i szukaliśmy jej. Nikt nie miał telefonu, latarki, żeby poświecić, nie te czasy. Babka dawała mi i siostrze zapalone zapałki, które bardzo szybko płonęły i parzył moje palce. Oczywiście potem dostawałam zjebę, że zgasły. Właśnie, kwestia mojej siostry. Jest taka sama jak matka, a raczej była, bo już nie mieszkam z nią. W dzieciństwie często mi mówiła, że jak nie przyniosę jej czegoś, to powie mamie i mnie zbije, gdy przyjdzie z pracy. Szantażowała mnie bardzo często, czasami biła. Waliła mnie po głowie żelazkiem? Nie. Ale wystarczyło, że mnie kopała, szczypała, wykręcała ręce. Raz zrzuciła ze schodów. To był ostatni okres mojego życia rodzinnego. Po tym wszystko się zmieniło, gdy poszłam do gimnazjum.

Gimnazjum, zwane potocznie gimbaza, to ciężki okres życia. Na wsi nie ma aż takiej rewii mody jak w mieści, poza tym mieliśmy mundurki, ale chyba nie muszę tłumaczyć, co to był za wiek. Bunty, awantury, szukanie własnej osobowości. Dla mnie był to koniec mojego życia, bo właśnie wtedy zaczęło się piekło. W pierwszej klasie poznałam dziewczynę, która mnie ukradła. Nie umiem tego nazwać inaczej. Zagarnęła mnie dla siebie. Rozmawiałam, imprezowałam, włóczyłam się tylko z nią. Potem mnie olała. Najpierw odseparowała od znajomych, a potem olała. W szkole byłam raczej nielubiana. Dlaczego? Do dziś nie wiem. Byłam cicha i pokorna. Zbyt przybita sytuacją domową, by móc normalnie funkcjonować. Praktycznie nie odzywałam się do nikogo. A i tak dostawałam baty. W klasie byłam wiecznie wyśmiewana. Z perspektywy czasu przypominam sobie, że codziennie chodziłam w rozpuszczonych włosach do szkoły, nawet w upały. Dlaczego? Bo bałam się, że będą się ze mnie śmiać. Jak bardzo musiałam być szykanowana i zastraszana, że bałam się włosy związać z obawy przed wyszydzaniem? Bardzo. Pamiętam, jak w trzeciej klasie weszłam do sali na przerwie i zobaczyłam, że jeden z chłopaków stoi na mojej ławce, przygniatając butami moją bułkę, którą chciałam zjeść. Ile razy to ja nie usłyszałam, że jestem pojebana. Ile razy nie usłyszałam wyzwisk. Wszystkie przerwy spędzałam sama, na wycieczkach siedziałam sama. I przyzwyczaiłam się do tego, że wiecznie jestem sama, co teraz trudno mi zmienić, bo znaleźli się tacy ludzie, którzy chcą mnie otoczyć. Pamiętam, że rzucano mi petardy pod nogi, skarżono na mnie. To było piekło. Gdy zaczęłam osiągać bardzo dobre wyniki w nauce i wygrałam konkurs, to dopiero zaczęło się prawdziwe piekło. Ludzie zaczęli mnie już autentycznie nienawidzić. Powinnam była znosić ciepiętniczo ich zachowanie, a nie je olewać! W domu zaczęłam mieć kolejne piekło. Znalazłam sobie chłopaka, z którym byłam całe dwa miesiące. Tak, to ironia. Po pewnym czasie doszliśmy do wniosku, że to nie to. Postanowiliśmy się rozstać za porozumieniem. Nikt nikogo nie zostawił. Ale matka od razu rozpoczęła tyradę pod tytułem "Nikt cię nie chce", "Zostawił cię wreszcie" i tym podobne. To nie była prawda. W domu rozpoczęły się coraz gorsze awantury. Już nie było trzaskania drzwiami balkonowymi. Zaczęła się walka na noże. I to dosłownie. Nieraz widziałam, że matka, pijana, idzie do taty i wyciąga nóż kuchenny, którym mu grozi, przystawia do gardła. Raz ścinaliśmy wiekowego dęba. To znaczy ścinał majster, który przyszedł. Drzewo ogromne, prawie trzydziestoletnie, a tata poczęstował go wódką. Wtedy zaczynałam mieć pierwsze wątpliwości co do tego, czy jest aż taki nieskalany i dobry, za jakiego go miałam. Wiecznie mnie pouczał, mówił, co mam robić, a sam daje wódkę facetowi, który miał wyjść z piłą siedem metrów po drabinie? Tata też przy tym chlapnął. Zazwyczaj jest oazą spokoju, kwiatem lotosu na tafli oceanu, ale gdy się napije... włącza się mu totalny agresor. Wtedy też tak było. Drzewo szczęśliwie ścięli, majster poszedł do siebie, a raczej się powlekł, a tata rozpoczął awanturę z matką. Krzyki, szarpanie się... Byłam małym dzieckiem. Przerażonym, skonfundowanym, zastraszonym. Pobiegłam do babci, do jej pokoju, i na swoje nieszczęście wyjrzałam przez okno. Gdybym tego nie zrobiła, oszczędziłabym sobie wielu nocy koszmarów i lęku. Zobaczyłam, ze matka idzie z piłą moja-twoja do piwnicy. Jakiś czas później tata siedział przed domem z rozwaloną i pokrwawioną ręką. Wtedy też miał miejsce wypadek samochodowy, już drugi. Matka całe życie wpiera ojcu, że to była jego wina, ale ja bardzo dobrze pamiętam. Jechaliśmy na skrzyżowanie, a matka kazała tacie popatrzyć na wesele w oddali. Nie zauważył czerwonego światła i stało się. Po tym były dziesiątki awantur w domu, krzyki, bicie. Straty nie były duże. Zarysowane pół auta, gdzieś tam wgniecenie. Kwestia wyprostowania i pomalowania auta jeszcze raz. Myślę, że spokojnie zmieścili się w kilku tysiącach, co nie jest kwotą dużą dla moich rodziców. Pamiętam te kilka tygodni jak przez mgłę. Chodziłam codziennie zestresowana, z brzuchem bolącym z nerwów. po szkole biegłam, by zobaczyć, czy na nowo nie ma awantury i krzyków. Najpierw schudłam, byłam wycieńczona. Potem awantury ustały. Wszystko zaczęło wracać do "normy". Ale zmieniło się na gorsze. Odtąd tata postanowił, że nie da matce pić. Argumenty, rozmowa? A skąd. Pamiętam, że tata przychodził z pracy punkt dwudziesta druga trzydzieści. Nie było mowy, bym zasnęła. Leżałam cała chora ze stresu. Żołądek skurczony, paskudny ból. Ojciec robił przegląd. Albo znalazł butelki po alkoholu, albo nie. Jeśli tak, to koniec. Rzucał nimi, w furię wpadał, matkę budził, krzyczał, czasami dochodziło do rękoczynów. Drugi raz miałam swój żołądek w supeł o godzinie piętnastej piętnaście. O tej porze matka przychodziła z pracy. Dzień w dzień siedziałam wbita w siedzenie przed oknem. Jeśli było szesnaście po, zaczynałam mieć swoje skurcze. Albo coś się stało, albo siedzi i pije u koleżanki. Czy przyjedzie pijana autem? Czy dojedzie pijana autem? Za każdym razem, gdy ją pytam, dlaczego pije, mówi, że to kara dla ojca. A gdy ją pytam, dlaczego kara razem z nim nas wszystkich, odpowiada, że co mi z tego czy ona pije czy nie, niech mnie to nie obchodzi. Podsumowując, miałam nieciekawie. Zaczęłam robić najgorszą z możliwych rzeczy. Objadać się. Topiłam smutki w czekoladzie. Szybko przytyłam. Nie mam nadwagi, ale się do niej zbliżam. Wypracowałam taki nawyk, że za każdą przykrość, która mnie spotyka, należy mi się coś dobrego. W gimnazjum zaczęły się moje pierwsze utarczki z matką. Szybko przyzwyczaiła się, że obrażanie mnie jest normalne. Najpierw było, że jestem leniem, nie uczę się. Skończyło się na wyzywaniu od suk, głupich kurw, idiotek. Ile razy to ja nie usłyszałam, że wyglądam jak szafa trzydrzwiowa? Że mnie nikt nie chce, nikt nie lubi. Zaczęły się pierwsze objawy mojego totalnego załamania. Dręczyła mnie psychicznie. Musiałam bardzo uważać na to, co robię. Gdy zdarzyło mi się raz leżeć na łóżku i patrzeć w sufit, przyszła do mnie ze stwierdzeniem, żebym "nie myślała o nim, bo on i tak mnie nie chce". Codziennie jestem porównywana do córki jej koleżanki z pracy. Ona to, ona tamto. Ona się uczy lepiej, jest ładniejsza, smuklejsza, a ze mnie to taka głupia szafa trzydrzwiowa z dupą jak safarnia i nogami jak balerony. Szybko zaczęłam przyjmować do siebie to, co mówi. Można olać wszystko, można się nie przejmować, ale gdy ktoś powtarza ci ciągle, jaka to beznadziejna nie jesteś, zaczynasz mimowolnie myśleć o tym i przyznawać rację. Wtłaczała we mnie na siłę nowe poczucie własnej wartości, aż się jej udało. Zaczęłam się postrzegać jako osobę beznadziejną, bezsensowną, nie zasługującą na życie. Miałam taki okres, że chciałam skończyć ze sobą. Wiele razy o tym myślałam, ale udało mi się z tego częściowo wyjść. 

Po gimnazjum przyszedł czas na licek. Na zakończenie roku szkolnego w gimbazie poszłam i wyszłam równie szybko. Nie pożegnałam się z wychowawczynią, która rzucała mi kłody pod nogi i to celowo zawsze, z kolegami, którzy mnie dręczyli. Nie zostałam na klasowe zdjęcia. Olałam to i wyszłam po prostu. Odetchnęłam w wakacje, a potem stało się... to. Całe życie żyłam w braku miłości i akceptacji. Miłości. Nikt nigdy mnie nie pocieszył, nie przytulił. Nigdy. Nikt. A tu bum, cały świat stanął na nogach, bo pojawił się ON. Wreszcie ktoś, kto chciał ze mną rozmawiać, spotykać się ze mną. To on mnie pierwszy w życiu przytulił, pocałował w stosownym czasie. Miałam obsesję na punkcie tulenia się do niego. Wtedy całe moje życie nie było już tak straszne. Żyłam tylko dla niego. Widziałam dużo złego w naszym związku, ale wmawiałam sobie, że to głupota, fraszka. Byłam szczęśliwa. W piątki od rana czekałam na wieczór, by przyjechał. Bym mogła zostawić w tle matkę, ojca, całe to gówno i wtulić się w niego. Piękne, ale nieprawdziwe. Bo wkrótce potem mnie zostawił. Zabawił się mną i znudził. Wtedy już ostatecznie się załamałam. Potęgował to fakt, że ojciec już przestał walczyć z matką. Rzucił się w wir pracy. Po pracy siedział i pracował w ogródku, a sporo tego jest. Ona piła ile chciała. W soboty potrafi wychlać kilka litrów piwa lub obalić wódkę. W niedziele naturalnie to samo. Mną tata też się nie interesuje już dawno. Próbuję zwrócić jego uwagę bardzo często i równie często olewa to. Gdy przychodzę do niego, przygłaśnia dźwięk telewizora. Gdy siadam i mówię, nie słucha. gdy pytam, czy mnie słucha, nie odpowiada. Gdy krzyczę, że mną się nie interesuje, mówi, że nie mam pięciu lat i nie trzeba za mną latać jak za małym dzieckiem. Z babką ciężko wytrzymać, co opisałam już wcześniej. I tak znowu żyję, a tak, jakbym nie żyła. Popadam w depresję, mam fobię społeczną. Boję się wszystkiego i wszystkich. Nie radzę sobie ze sobą.

Ech, dotarłam do końca. Dużo mnie to kosztowało, bardzo, ale ciesze się, że gdzieś spisałam całe swoje życie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz